herb biskupi
DIECEZJA
ŚWIDNICKA
Ruch Światło-Życie
Domowy Kościół
znak-domek
znak-foska
MISJE w AFRYCE ... list Leszka i Lili z Chingoli ... - maj 2012
do strony głównej


Afryka - Chingola 13.05.2012r.  

Szczęść Boże.

Ks. Wł. Nowak

Dziś dzień M.B. Fatimskiej, szczególne dla nas wspomnienie, gdyż niespełna rok temu byliśmy we dwójkę w Fatimie, żeby rozeznać naszą dalszą drogę życiową, nasze powołanie i powierzyć się całkowicie Maryi, aby uczyniła z nami wszystko czego Bóg od nas oczekuje.

Rozeznanie wskazało jeszcze raz na wcześniej powstałą myśl o zgłoszeniu się na misje i, jak widać obecnie, taka była wola Boża. Rzeczywiście, Bóg wybrał to co bardzo "niedoskonałe" - jakimi my się widzimy - i to co "nieszlachetnie urodzone", aby objawiła sie Jego chwała. "Nieszlachetnym narzędziom", jakimi jesteśmy, potrzebne jest "oszlifowanie" i wzmocnienie poprzez modlitwy i cierpienia wielu. Taki jest zamysł Boży Kościoła od wieków. W Misjach uczestniczą wpierw: nasi rodzice (poprzez dobrowolne ofiarowanie swojej zgody wraz z cierpieniem rozłąki i wszystkimi jej konsekwencjami oraz modlitwą); nasze dzieci i wnuczki - z ich ofiarami i tęsknotami jakich doświadczają na co dzień z powodu naszej nieobecności i braku bezpośredniej pomocy; wreszcie wszyscy bliżsi i dalsi nasi drodzy przyjaciele i znajomi z ich składanymi ofiarami i modlitwami a na końcu my jako ci, którzy Was wszystkich niejako reprezentujemy i realizujemy nasze i Wasze pragnienia misyjne. Obyśmy robili to jak najlepiej.

Pan Bóg przygotował okoliczności "dobrych uczynków, abyśmy je pełnili", a więc po powrocie z Fatimy, a na miesiąc przed wyjazdem do Afryki, w ramach przygotowania do misji dane nam było uczestniczyć w trzydziestu trzech codziennych Mszach Świętych (na styl gregoriański) odprawianych w Szczytnej na "Szczytniku" w naszej rodzinnej miejscowości przez zgromadzenie Księży Misjonarzy Świętej Rodziny, które to zgromadzenie nas, jako dzieci, wychowywało do wiary. Na Szczytniku, Misjonarze mają takie szczególne miejsce, gdzie na skałach, między drzewami, stoi wysoki, wyrzeźbiony w piaskowcu krzyż, pod którym gromadziła się parafia wraz z duchownymi i misjonarzami. W tym bowiem miejscu odprawiano ostatnie przed wyjazdem na misje, modlitwy i posłanie wraz z przyjęciem krzyża misyjnego. Tak też to się stało i naszym udziałem tuż przed samym wyjazdem : w obecności rodziców i rodzeństwa, dzieci naszych i wnucząt, pozostałej rodziny i przyjaciół odmówione zostały stosowne modlitwy, po czym otrzymaliśmy szczególne błogosławieństwo i wręczono nam krzyż misyjny. Błogosławieństwa udzielił nam ks. Rektor ze Szczytnika. Był to ogromnie wzruszający i podniosły moment dla nas wszystkich a w szczególności dla nas samych.

W tym też czasie przygotowań Pan Bóg w swoim miłosierdziu dał nam dar w postaci uzupełnienia fundamentalnej wiedzy z historii życia osobistego, na którą to całe swoje dotychczasowe życie oczekiwaliśmy. W tę sprawę w sposób szczególny z wielkim poświęceniem, miłością i delikatnością zaangażował się MSR. ks. Piotr Michalski, wraz z naszym z lat dziecinnych wychowawcą, księdzem M. Gabryjelczykiem, którego mogliśmy odwiedzić w Seminarium Duchownym - Kazimierzu Biskupim.

Natomiast obecnie, w maju, minie osiem miesięcy odkąd jesteśmy w Afryce, w tym cztery miesiące w Zambii, pod troskliwą opieką i wspaniałym zarządzaniem salezjanina ks. Sławka Bartodzieja.


W tym miejscu pragniemy wspomnieć zdarzenie z ingerencją Matki Bożej, którego doświadczyłem będąc na miesięcznym przedświątecznym pobycie w odległym o 70 km od Chingoli (tu mieszkamy) Kitve - Lila w tym czasie przebywała w zgromadzeniu Sióstr Babtystynek. Rozłąka miała na celu lepszą komunikację i "wejście" w język angielski, ale był to dla nas szczególny czas rekolekcji z takim jak to wydarzeniem. Otóż - jeden miniony miesiąc byłem niedaleko Kitve w najstarszej i pierwszej placówce misyjnej franciszkanów (założonej na polecenie M. Kolbe) w zambijskim buszu rozwiązując problemy przy budowie szpitala. Ciekawe doświadczenie mieszkańców, ich rodzin, warunków życia. Nigdy nie narzekają, dzieci radosne (średnio w rodzinie 10), chodzą na bosaka, jedzą raz dziennie, mają domek z gliny 2x3m, w którym śpią wszyscy a w dzień jedzą rękoma pod innym daszkiem - kuchnią z jednego metalowego garczka. Każda rodzina uprawia ok 80 m2 kukurydzy i hoduje jakieś zwierzaki (kozy, świnki, kury ...) Aby dojechać do nich jedzie się samochodem terenowym ok. 3 godz. max na 2 biegu. Przeżyłem tu pierwszy samodzielny chrzest - przejazd małym terenowym japońskim samochodem - toyotą z cementem przez busz, ok 85 km w jedna stronę, z chłopcem przewodnikiem. Czasami droga: dziury po kolana wypełnione wodą lub ogromne rozlewisko z wodą do połowy drzwi lub trawa wysokości 3 m a w koło 4m krzaki i drzewa do 30m - szok: jedziesz nie wiesz gdzie na pierwszym biegu, na ślepo, na wyczucie chłopca. Nie można mieć ze sobą telefonu, pieniędzy - niczego - bo jesteś biały, bo naraz jedyny przejazd tubylcy zamkną żerdziami i żądają opłaty za przejazd. Tak na takiej bramce wywracali mi kieszenie i nie wierzyli - nic nie ma - niech stoi. Nie zawrócisz bo nie masz takiej możliwości więc czekasz - ja stałem 3 godz. i w końcu powoli, jako nowego misjonarza - puszczają - bo do budowy szpitala dla nich i dla ich rodzin... Rozmowa, że nie przyjmę do szpitala - powoli topniały serca i jazda dalej. I naraz stop - wpadam w rów głęgokści 1,5 m, samochód stoi na bocznych drzwiach. Co robić? Sam w buszu, godzina ok. 15:00, komary i mrówki, ledwo się wydrapałem z samochodu. Nic nie mam i kłębiące się myśli: co robić - niedługo ciemno a do domu ok 60 km (i ten brak telefonu, żywności, wody do picia) ... Wchodzimy na samochód i krzyczymy: ... HELP i sygnał samochodu, i czekamy ... ,i tak przez godzinę. Po godzinie wyszło z lasu trzech murzynów z rodzinami i patrzą, i się śmieją: biały w potrzebie. Brak komunikacji języka (rozmawiają w swoim tubylczym języku), zaglądają, gestykulują, dzieci nas dotykają, ciągną za brodę. I naraz jeden z nich wyciąga telefon i krzyczy do innego, i znowu cisza... Samochód ani drgnie... Za godzinę przychodzą znowu trzy rodziny i za chwilę znowu jeden murzyn i jest wszystkich ok. 20 osób z dziećmi nawet trzyletnimi. Wszyscy pchają lecz nic... I tych prób chyba z 10. I nic ... Co robić? Odchodzę na chwilę, wszyscy siedzą i gestykulują zmęczeni i zachlapani błotem. A jest godz. ok 18:00, zaraz będzie ciemno... Co robić? Spać w samochodzie w pozycji bocznej się w ogóle nie da... Odchodzę powtórnie - zacząłem odmawiać różaniec do Matki Bożej prosząc aby wysłała na pomoc Aniołów aby mnie wynieśli z tego rowu - odmówiłem cały różaniec prosząc nieustannie o pomoc - tyko stamtąd może nadejść lecz czy przyjdzie? Wierzę, że tak! Gorąco i lekko przestraszony proszę... i proszę... Maryjo Nieustającej Pomocy, Wspomożycielko Wiernych: pomóż!!! Wracam i proszę czarnych tubylców aby jeszcze raz - ostatni raz - spróbowali... Nie chcą, pokazują, że to niemożliwe... więc znowu proszę i powoli, powoli ostatni raz podchodzą wszyscy do samochodu. Uruchamiam samochód, wciskam gaz do dechy i ... samochód rusza wolniutko, powoli ... powoli i naraz wyrywam z miejsca wyjeżdżając na prostą u góry. O dziwo stoję równo. Sam jestem zaskoczony i prawie płaczę ze szczęścia. Ochłonąłem... Wyszedłem z samochodu i widzę roześmiane twarze lecz już jaśniejsze... Dlaczego? Bo cali ludzie zawaleni są glinką koloru piasku od stóp do głów i niektórzy tańczą, głośno gestykulują, cieszą się... a ja z nimi nie dowierzając, że jestem na drodze prosto stojąc. I naraz padają słowa: z początku nieśmiałe lecz później mocne - to prosimy o pieniądze - przecież biały ma, ma je zawsze i ma ich dużo! A ja - nie mam nic - co mogę im dać? O Boże, przecież nie mam nic i mnie nie przepuszczą co robić? Rozmawiam - konsternacja... Wywracam kieszenie, pokazuję, że mogę dać jedyne co mam to różaniec: biorą, patrzą i nie dowierzają. Oddają różaniec. Szaro - a ja stoję... Sam... Naprzeciw ludzi z buszu... Całych rodzin. Ponownie rozmawiam i obiecuję, że jutro o tej samej porze tu przyjedzie chłopiec i przekaże 10 dolarów. Po krótkiej naradzie zgadzają się. Uśmiechnięci ściskają mnie radośnie, brudząc niemiłosiernie, od najmłodszych po najstarszych, trwa to z tańcem prawie pół godziny. Machają na pożegnanie. Ja wzruszony przez zamglone oczy prawie nic nie widzę i jadę. Dzięki Ci o Moja Kochana Matko! Co bym zrobił bez Ciebie? Jest już ciemno - o godz. 22:00 szczęśliwie, w strugach nocnego deszczu, wracam do jednostki misyjnej. Wszyscy zaniepokojeni wychodzą mi na spotkanie. Przy kolacji, po opowieściach o tym co się wydarzyło, zostałem nazwany buszmenem - zdałem pierwszy egzamin w buszu - dla mnie chrzest w łączności z Maryją i wszystkimi Świętymi.


To jedno zdarzenie. Ale są też inne, związane z prowadzeniem Bożym poprzez Jego Słowo: otóż będąc tam w Kitve, prosiłem Pana Boga o dalszy kierunek naszej posługi i o to jaki ma mieć charakter - i otrzymałem Słowo: Dz. 1, 24-26. Odczytałem to słowo wówczas jako posłanie do świadectwa o naszej wierze, ale nie wiedziałem jak i kiedy się ono rozpocznie. A tu, wczoraj, woła nas ks. Sławek na rozmowę i oznajmia, iż ma dla nas propozycję: abyśmy raz w tygodniu - dla prenowicjuszy (których tu mamy dziesięciu) i raz w miesiącu na apelu porannym przed lekcjami dla uczniów tutejszej szkoły, wygłaszali "słówko" w języku angielskim. Ten język wciąż nas krzyżuje, ale zdumiałem się widząc czytania na jutro, gdyż jest w nich zawarty ten sam fragment z Dz. Ap. który czytałem w Kitve, a owo "słówko" mamy rozpocząć właśnie od tego tygodnia.

Tak więc Pan Bóg nie ma względu na osobę i realizuje swój cudowny plan posługując się tak tępymi narzędziami. Skoro jednak nas "niekumatych" tu przysłał, to i w j ęzyku nam dopomoże! Bądź więc uwielbiony Panie Jezu w Twoim wspaniałym planie dla nas i zmiłuj sie nad nami grzesznymi!

Wdzięczni za pamięć i modlitwy  
Liliana i Leszek Sobótkowie  

Nasze Błogosławieństwo i Posłanie Misyjne na "Szczytniku" w Szczytnej dokonane przez MSR.


Wizyta rozeznaniowa w Fatimie u Matki Bożej.

Afrykańskie spotkanie z Księdzem Biskupem (pierwszym salezjaninem pochodzącym z tutejszej społeczności) przed naszą placówką misyjną.

Praca w afrykańskim ogrodzie - koszenie trawy pod zasiew warzyw i nowy cytrusowy sad.