herb biskupi
DIECEZJA
ŚWIDNICKA
Ruch Światło-Życie
Domowy Kościół
znak-domek
znak-foska
Idźcie na caly świat ... czyli Lila i Leszek w Afryce (październik 2011)
do strony głównej



Posłanie do Liberii - Monrowii - Legnica lipiec 2011


  Widziane oczami Leszka - specjalnie na naszą stronę

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Nie wiemy czy do wszystkich naszych przyjaciół dotarły od nas jakieś wiadomości. Otóż dzięki Bogu i Waszej modlitwie dotarliśmy na miejsce bez żadnych przeszkód. Na miejscu zobaczyliśmy inny kraj, tak jak u nas za stanu wojennego: wszędzie wojsko szczególnie na lotnisku. Inna kolejka dla białych /których pytają po co tu jesteś/ inna dla tubylców. Bagaże dojechały całe. Na lotnisko wyjechał główny Ojciec odp. za misje. Wszyscy Go tutaj znają i bardzo szanują, więc też nie mieliśmy problemu z przeszukiwaniem naszego bagażu. Od lotniska na miejsce jedzie się samochodem 40 km. Gdy dojechaliśmy czekało na nas wysprzątane i wymalowane małe mieszkanko: sypialnia 3x3m łazieneczka 2x1m oraz kuchenka ok. 4x3m, z której pewnie zrobię biuro budowy /wszystko umeblowane: łóżko małżeńskie, szafa-regał dzielona na pół / którą zrobili dla nas oraz mebelki kuchenne. Jest prąd i woda bieżąca do mycia, jednak do picia to wodę się gotuje i taką przepuszcza przez specjalny filtr. Po umyciu poszliśmy na pięknie przygotowaną kolację gdzie byli wszyscy z misji tj: Ojciec odpowiedzialny Lajonel /który świetnie gotuje i jest b. inteligentny i uduchowiony, ojciec Joss /złota rączka, który wszystko potrafi/ /obaj z Indii / oraz dwóch młodych kleryków / jeden z Sierra Leone a drugi Zambii/. Na miejscu jest też kucharz oraz osoba do prania i sprzątania. Cały zespół budynków: plebania, nasz mały baraczek, szkoła, budynek nauczycielski, budynek teatralno-gimnastyczny z biurem oraz portiernia jest ogrodzony murem na wys. 2m oraz jest całodzienne dozorowanie przez 2 osoby. Na murze jest albo zwój drutu kolczastego albo potłuczone sterczące kawałki szkła. Szkoła uczy ok. 700 uczniów koedukacyjnych z podziałem do 5 klasy i wyżej. Całość jest bardzo zadbana choć bardzo skromna. Dzieci ubrane są w te same stroje i bardzo czyste, uczesane, schludne - to robi ogromne wrażenie. Są bardzo radosne, otwarte, żywiołowe a jednak bardzo spokojne i słuchające. Wszystko jest w takim zamkniętym kwadracie z betonowym boiskiem na środku, huśtawkami, figurką maryjną w części małej ogrodowej. Szkołę zaczynają od wspólnej modlitwy, hymnu ogłoszeń i później ustawieni w rządek spokojnie idą do klas, które są na ok. 30 osób. Proste ławki jak za naszego dzieciństwa jednak jednoosobowe drewniane. Klasy dawno nie odnawiane, poobijane, brudne a tu taka czystość dzieci - kontrast niesamowity. Wszystko jest w betonie, pustakach i cementowych tynkach, malowane farbami olejnymi. Przeciętnie uczą się do godz. 14,00. Jest sporo nauczycieli /facetów/ stąd też może taki posłuch. Kary dla niesfornych tak jak za naszego dzieciństwa. Dzieci wszystkiego są ciekawe, bardzo otwarte. Przeciętna rodzina ma ok. 10 dzieci. Nasz dzień pracy zaczyna się od 5,30 pobudka, mycie, wyjazd na Mszę Św. do kościoła ok. 1,5 km , śniadanie, praca, obiad ok 13-14,00 /każdy je jak ma czas/ , dalej praca, my koronkę o 15,00, praca , 19,00 wspólna modlitwa, kolacja, wspólny spacerowy różaniec na boisku szkolnym pod okiem Maryi / jest grota z figurką/ , mycie / w wodzie nagrzanej przez słońce w czarnej beczce na dachu/ i spanie ok 22,00. Jest tu nam bardzo dobrze, wszystko mamy i niczego nam nie brakuje. Aż dziw, że człowiekowi tylko tyle potrzeba. Bóg przygotował to dla nas wspaniale i pięknie. Jesteśmy szczęśliwi, że tu jesteśmy. Bogu niech będą ogromne dzięki. Czas jest u nas przesunięty ok. 2 godzin w stosunku do europejskiego: czyli jak u Was jest godz. 8,00 to tutaj w Monrowii jest 6,00. Jedyny problem to nasz brak języka angielskiego ale i o to zadbał Bóg bo po pierwszej niedzielnej Mszy parafialnej gdzie byliśmy przedstawieni i serdecznie przyjęci przez tubylców, podszedł młody chłopak jak syn Michał i przedstawił się: Paweł, że jest z Polski spod Krakowa i jest tu już 5 lat /3 lata był jako wolontariusz/, a teraz pracuje samodzielnie w Niemieckim banku. Byliśmy z nim już na niedzielnej wycieczce. Bardzo sympatyczny, uczynny, uśmiechnięty i dobrze zna kulturę tego kraju. Raz pomagał nawet w tłumaczeniu w spotkaniu z architektem, który projektuje rozbudowę szkoły /arch. - 70 lat + młody / Technicznie są bardzo słabi brak jest konstruktorów stąd projekt, który zrobili poprawiają w/g moich wskazań. Jednak są otwarci i po wytłumaczeniu z uśmiechem poprawiają. Pracownię mają w swoim domku /bliźniaku / w którym mieszkają też wojskowi /wynajmują bo to dla nich b. duży biznes - brat musiał się wyprowadzić z całą rodziną do swojej rodziny/. Po wyk. projektu idzie on do Ministerstwa i jest zatwierdzany. Wtedy można ruszać z budową. Monrowia jako stolica jest podzielona na dwie strefy /jedna biedna na obrzeżu miasta o druga bogatsza w centrum. Wszyscy chcą być w centrum jednak nie ma pracy i wracają niezadowoleni. Miasto ma już od poprzednich wyborów trzy drogi asfaltowe dzielące miasto na części wzdłuż których są sklepy, banki, biura i wszelkie instytucje /nie ma w ogóle bankomatów, miejscowe pieniądze są bardzo brudne i klejące się - nie mogą być rozsortowywane i musiałyby mieć pojemniki na pieniądze jak ogromne pokoje/ . Stacjonuje tu ok. 3,5 tys. wojsk ONZ. Wczoraj były wybory więc był zakaz wychodzenia. Ściągnięto dużo więcej wojska, które w amfibiach stało na ulicach, jeździli samochodami non stop patrolując i legitymując każdego oraz ciągle latały helikoptery nawet kilka było b. dużych. Jednak był spokój. Przed wyborami w przeddzień było sporo pochodów, przejazdów tubylców, opozycyjnej partii, tańców, śpiewów itd. , lecz spokojnie bez rozruchów ale głośno i szumnie. W kilka dni po wyborach, przy pierwszym ogłoszeniu wstępnych wyników wyłączono prąd, internet, wstrzymano prawie ruch samochodowy bo kompletnie sprawdzano i ludzi i pojazdy, ciągle latały 4 eskadry po 2 helikoptery śmigłowców tuż nad domami i przemawiała obecna P. Prezydent. Tubylcy jeżdżą starymi samochodami /jest ich bardzo dużo - stąd ogromny smog/ załadowanymi po brzegi ponad przepisy - ile wejdzie. Tzw. stop jest mile widziany bo to zarobek. Przelicznik funduszy to: 1 dolar amerykański wymienia się na ok 70 dolarów liberyjskich - tak jak było kiedyś u nas: pieniądze są bardzo brudne, sklejone i wydaje się całymi teczkami- całe stosy. Ceny np. 2 małe banany kosztują 1 dolar amerykański tj. 70 dolarów liberyjskich / 70 szt. poskładanych papierków/. Trzeba mieć całe kieszenie ich pieniędzy. Dla białych wszystko z założenia jest dwa razy droższe: np. lekarz koszt wizyty to 20 dol. ameryk. dla Liberyjczyka, a dla białego 40 dol. ameryk. Tak jest w restauracji, sklepie, urzędzie itd. Płaci się od koloru skóry bo "biały" z założenia zawsze jest bogaty. Jedzenie jest bardzo zróżnicowane lecz smaczne. Podstawą jest ryż. Jest pyszny nie tak jak u nas - duży biały, sypki i smaczny. Można jeść tylko to i wystarczy. Na ulicach jest bardzo duży ruch, mnóstwo chodzących, sprzedających /stragany to rozłożona szmatka i trochę na tym/ mówiących, idących, jadących samochodów ciągle trąbiących ostrzegawczo. Kierowcy są bardzo uprzejmi, uśmiechnięci, przepuszczają, przejeżdża się nagminnie przez linie ciągłe z uśmiechem, macha się ręką przez okno, że można przejść lub chce się skręcić pomimo migacza, bardzo dużo spalin i samochód na samochodzie. Niby kierują ruchem spoceni policjanci ale jest tak samo. Ciekawostką jest pogoda. Zawsze w nocy leje jak z wiadra /czasami w dzień/ aż dziw gdzie ta woda się mieści/. Podłoże jest piaskowe. Z badań gruntu: 50% to woda 50% piasek. Przypuszczalne osiadanie gruntu obciążonego budynkiem to 8,5 cm. Temperatura dnia to średnio 35 stopni a w nocy spada do ok. 29 a wilgotność to 80% stąd człowiek zawsze jest spocony i mokry. Mieszkamy w odległości do 80 m od plaży i przepięknego oceanu atlantyckiego /fala ok 2m wyrzucająca dużą ilość glonów/. Widoki zachodzącego słońca są cudowne i nie do opisania. Światło jest niesamowite ślizgające się po wodzie. Człowiek stoi z otwartą buzią patrząc na to Boskie cudo. O dziwo komarów mniej jak w Chocianowie - prawie nie ma. Jest dużo różnych mrówek, trochę much. Jesteśmy zaskoczeni pod tym względem. W nocy śpimy pod specjalną siatką. Jak się człowiek odkryje to jest naraz pogryziony w kilku miejscach niewiadomo przez co. Obrzęk jest niewielki i schodzi po 4 dniach.
To może tyle o pierwszych wrażeniach, jednym słowem: Bóg nasz kochany J. Chrystus, którego mamy na co dzień w Eucharystii lub naszej kaplicy przepięknie to wszystko nam przygotował. Jesteśmy zauroczeni i zadziwieni codziennie dziękując i wielbiąc Jego miłość i dobro dla ciągle niedowierzającego i grzesznego człowieka - dla nas. Modlimy się codziennie gorąco dziękując ale też prosząc w Waszych intencjach .
My również za wszelkie dobro dziękujemy, za świadectwo prawdziwej wiary, miłości, duchowego wzoru i moc modlitwy bo przecież bez tego wszystkiego i Waszego Błogosławieństwa nie byłoby też tutaj i nas na misjach w Liberii - Monrowii. Ściskamy serdecznie, zawsze pamiętający w modlitwie.

Lila i Leszek Sobótkowie.
Monrowia 14.10.2011r.

Ps.
- Wczoraj otrzymałem do sprawdzenia projekt budowy nowego kościoła w Monrowii i byłem na spotkaniu z Radą Parafialną, która tu odpowiada za wszystko: uzgadnia projekt, zatwierdza, zbiera fundusze itd., i pewnie w tej budowie też będę uczestniczył za co Bogu niech będą dzięki, bo nigdy do tej pory tego nie robiłem pracując 38 lat w budownictwie i o tym bardzo często myślałem. O dziwo podłoże pod budowę kościoła niedaleko oceanu jest z bardzo twardej skały granitowej.
- Internet mamy w zasięgu tylko na boisku szkolnym. Wysyłamy wiadomości po południu, jak już szkoła jest wyludniona i jak nie pada deszcz. Za około miesiąc skończy się pora deszczowa i przyjdą upały do 40 stopni w dzień i 30 stopni w nocy - tak mówią miejscowi.




  Widziane oczami Lilki

Witajcie Kochani!

Pragniemy wszystkich Was i całą Wspólnote D.K. wraz z kapłanami gorąco pozdrowić z ciepłej pod kazdym wzgledem Afryki! Ciepły klimat oczywiście, serdeczni ludzie i otwartośc wszystkich mieszkańców - to jest to czym nas przywitano.
Mieszkamy na terenie Misji salezjanskiej. Jest to nieduży teren ogrodzony 2i1/2m murem /jak i wszystkie inne instytucje w Monrovii/. Placówka jest strzeżona. Strażnicy pilnują bramy, nie można więc komukolwiek wejść. Tutaj mieści się szkoła i budynki mieszkalne dla księży, kleryków i teraz też i dla nas. Mamy dwu wspaniałych ojców z Indii Fr Lajonel i Fr Joss, oraz kleryków: Kilian z Ugandy i Augustin z Sierra Leone. Są bardzo otwarci, serdeczni, opiekuńczy. Na ulicach hałas nieustannie używanych klaksonów mnóstwo samochodów, głównie starych. Główne drogi wyasfaltowano dopiero dwa lata temu. Na krzyżówkach nie ma świateł. Wszyscy uprzejmie się przepuszczaja. Zdarzają się stłuczki ale myśmy jeszcze takich nie widzieli. Kobiety bardzo kolorowo ubrane, najczęściej w długie eleganckie suknie. Studentki /są tu też dwie uczelnie wyższe/ prezentują światowe trendy najnowszej mody. Jednak uczniów szkół podstawowych obowiązują mundurki i po ich kolorach wiadomo kto do jakiej szkoły chodzi, np. nasi uczniowie z "Don Bosco" - dziewczynki noszą ciemnozielone sukienki bez rekawów z plisowana spódniczką, białe bluzki pod spodem i białe skarpetki, a chłopcy - beżowe koszule i ciemnogranatowe spodnie. Oczywiście wszyscy muszą mieć tarcze. W Monrovii stacjonują wojska ONZ, codziennie na ulicach widzi się amfibie i w powietrzu "Apacze", szczególnie na początku tego tygodnia, ponieważ miały miejsce wybory prezydenckie. Głosujący składają odcisk palca na karcie do głosowania, więc liczba głosów wydaje sie wiarygodna. Zwyciężyła dotychczasowa Pani Prezydent niedawna laureatka Nagrody Nobla otrzymując ponad 46% głosów.
Nasze zajęcia to : - mitingi Leszka i Fr Jossa z miejscowym architektem, studiowanie przez niego projektów / nadbudowy istniejącej szkoły w niskiej jej części i wyburzenie istniejacego i postawienie od podstaw nowego kościoła/, oraz liczne rysunki własne i obliczenia, ja natomiast - zajmuję sie tłumaczeniem polskich niektórych piosenek religijnych i śpiewaniem ich po lekcjach z niektórymi dziećmi, ale głównie akompaniuje na gitarze tutejszym pieśniom szczególnie na nabożenstwach różańcowych, ucze się angielskiego. Wstajemy codziennie o godź 5:15 , po jutrzni jedziemy na Msze św, do kościoła /ok.1 km/ potem śniadanie, zajęcia własne, obiad, zajęcia własne i dyspozycyjne w razie potrzeby, gdy Ojciec nas do czegoś zawezwie, wspólne nieszpory i kolacja. W pierwszą naszą niedzielę po Mszy św. otrzymaliśmy jeszcze jeden dar od Pana w osobie Polaka, równolatka naszego syna, który sam podszedł do nas. Okazało się, że był poprzednio wolontariuszem, a obecnie pracuje na stanowisku dyrektora niemieckiego oddziału jakiegoś banku, który udziela kredytów ubogim. Świetnie to mają zorganizowane, doskonale wybadane środowiskowo, więc trudno o przekłamania. Paweł, bo o nim mowa, okazał się niezbędny jako tłumacz podczas roboczych mitingów przyszłych prac budowlanych.
Jednym słowem jesteśmy szczęśliwi pod okiem Pana Boga i opieką tych, którzy nas przyjęli. Dziękujemy Bogu, z całego serca Wam za modlitwy i zapewniamy o naszej codziennej pamięci w modlitwach.
Ucałowania - Lilka i Leszek.

P.S. Szczególne pozdrowienia dla ksieży MSF na Szczytniku.